#47 "Zniknięcie Annie Thorne" C.J.Tudor
Nie lubię horrorów.
Omijam szerokim łukiem, nie lubię czytać, nie lubię myśleć o różnego rodzaju
zjawiskach paranormalnych. Wychodzę z założenia, że jeśli przy literaturze konkretnego
rodzaju czuję się niekomfortowo – nie sięgam po nią. Dlaczego mówię o tym
akurat przy okazji tego wpisu? Dlatego, że sięgnęłam po to, czego normalnie
unikałam. Nieświadomie… Zapraszam na wpis dotyczący „Zniknięcia Annie Thorne”.
„Kiedy Joe Thorne miał
piętnaście lat, jego młodsza siostra, Annie, zniknęła. Myślał wtedy, że to
najgorsza rzecz, jaka może spotkać jego rodzinę. Ale później Annie wróciła.
Teraz Joe przyjeżdża do wioski, w której się wychował. Powrót oznacza
konfrontację z ludźmi, z którymi dorastał. Pięcioro przyjaciół wie, co się
wydarzyło tamtej nocy, ale nie rozmawiało o tym przez dwadzieścia pięć lat.”
Autorka „Kredziarza”, o którym rok temu było głośno i który podzielił
czytelników na dwie grupy, wraca do nas z nową powieścią. Przyznam szczerze, że
po przeczytaniu opisu strasznie się martwiłam, że C.J.Tudor może zabraknąć
pomysłu i będzie to coś bardzo podobnego do jej pierwszej książki. Na szczęście
się myliłam. Pomysłu Autorce nie zabrakło, wręcz przeciwnie- miała ich chyba aż
nadto! „Zniknięcie Annie Thorne” jest bowiem jedyne w swoim rodzaju, a ja
jeszcze czegoś takiego nie czytałam. Nigdy.
Po pierwsze warto zaznaczyć, że książka jest zaklasyfikowana
jako thriller psychologiczny, niezbyt słusznie. W tym miejscu uważam, że
powinna być na tego typu książki inna kategoria, która łączy thriller z
horrorem. Nie każdy lubi takie klimaty, więc fajnie byłoby wiedzieć na co
trzeba być przygotowanym sięgając po konkretny tytuł. Ja nie byłam gotowa na horror
łapiąc za tę książkę, ale też nie ma co dramatyzować. Dałam radę przeczytać do
końca, więc nie był to typowy horror, inaczej nie doczytałabym, tak jak „Outsidera”
Stephena Kinga. Słyszałam również przy tym tytule porównanie Autorki właśnie do
tego znanego nam pisarza i myślę, że trochę to wyolbrzymione. Jeżeli nie
lubicie horrorów to uwierzcie mi, że ja też ich nienawidzę J A mimo to naprawdę polecam poznać historię
Annie Thorne. Już przechodzę do szczegółów.
Już od pierwszych stron jasne dla mnie było, że nie będzie
to taka historia jak „Kredziarz”, więc mogłam odetchnąć z ulgą przed
powtórzeniem historii. Od początku tak naprawdę czuć, że to coś innego. Ciężko
mi to opisać, ale…
książka ma wyjątkowy klimat, który chwilami jeży włoski na
rękach. Wszystko jest opisane w bardzo realny sposób, wszystko się odczuwa,
jakby było się na miejscu Joe Thorne’a. Bardzo udany pomysł na fabułę, ale nie
mogę nic zdradzić, bo każdy, nawet najmniejszy szczegół może Wam zdradzić coś,
na podstawie czego zdecydujecie : nie kupuję, bo trochę to dziwne. Chciałabym,
żebyście kupili ten tytuł, wypożyczyli, cokolwiek, ale musicie poznać tę
historię. Jest genialna. Dziwni, ale intrygujący bohaterowie, klimat nie do
opisania, mroczno, duszno…wieczorami strasznie.
Czy ma minusy? Przeszkadzał mi jeden wątek, który dla mnie w
tej historii był zupełnie niepotrzebny. Mówię o Glorii- po przeczytaniu może
się ze mną zgodzicie. Znalazłam też kilka nieścisłości , troszkę może
nierealnych. ALE…to taki typ lektury, gdzie nie mają one większego znaczenia
ani dla fabuły, ani dla mojej oceny. Ostatecznie i tak nie wiemy, co jest prawdą, a
co nie, więc wszystko, co dla mnie wydaje się nierealne, w historii Annie może
okazać się prawdziwe i sensowne. Polecam!
Tytuł: „Zniknięcie
Annie Thorne”
Autor: C.J.Tudor
Wydawnictwo:
Czarna Owca
Stron: 415
Premiera:
17.07.2019
Moja ocena: 4+/5
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca.
Komentarze
Prześlij komentarz